Nie ma dziś zbyt wielu królów, a i ci, którzy jeszcze pozostali nie dzierżą pełni władzy. Zwykle wykonują tylko funkcje reprezentacyjne. Co więcej, współczesny człowiek nie chciałby chyba powrotu władzy monarchicznej. Kolejne rewolucje wbiły nam do głów niechęć do królów i szlachetnie urodzonych. Zresztą w ogóle obserwujemy dziś kryzys jakichkolwiek autorytetów, także autorytetu władzy, nawet tej wybranej demokratycznie.

Czy w takiej sytuacji warto mówić o Chrystusie jako naszym Królu? Czy to ma szanse trafić do współczesnego człowieka. Tak. Bo Chrystus Król wychodzi naprzeciw wszystkim rozczarowanym ziemską władzą, skrzywdzonym, wszystkim pragnącym prawdziwej wolności, sprawiedliwości, miłości i pokoju. On jeden może zaspokoić najgłębsze pragnienia ludzkiego serca.

Ewangelia dzisiejsza ukazuje Chrystusa jako Króla wzgardzonego, odrzuconego, wyszydzonego. Na Jego głowie korona – nie złota, lecz z raniących cierni. W ręku – zamiast berła – trzcina. Na ramionach, zarzucony na pośmiewisko, żołnierski, zniszczony płaszcz. Tronem Jego stał się Krzyż.

Ten odrzucony, wyśmiany człowiek jest naprawdę Odkupicielem, Królem wszechświata. To o nim św. Paweł pisze: Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. 

Przyjmijmy z wiarą Chrystusa Króla do naszych serc, jak Dobry Łotr, byśmy kiedyś mogli królować z Nim na wieki w niebie.